Przymierze kosmosu
Jest ciemno
gwiazdy głęboko rozchylają światło
przekłuwają przestrzeń nieba – do zachcenia…
Nie omieszkuję oszukiwać
je…
Patrzę.
Niby od niechcenia –
trwam w cnocie.
Księżyc rozgrzebał
horyzonty odległych światów
wabi zapachem niepełnej
krągłości
satyni i szczerzy
nabrzmiały kosmosem piach
Nikt mu już nie wierzy,
że niby na nim Ziemia
kończy modlitwę do Kosmosu.
Z uporem wkręca się w
grawitacyjny ziemski czar
co miesiąc znika w nowiu,
jakby planeta miała myśleć:
że zwiał…
W popłochu zawsze jest
czas,
ucieka i czai się wokół.
Nie dogania go strach, gdy
pożera go popiół, bo
dusza wiecznie trwa.
W trajektorii teorii
chaosu: biegnie na wprost… a cóż…
i tak rozprasza się
wokół.
Ciągnie za nos,
napierających w popłochu, różniących się o włos
od pierwotnego –
ostatecznego prochu.
0 komentarzy